"Ból
niewątpliwie ma w sobie coś intymnego" H. Murakami
Dryfowała pomiędzy rzeczywistością a resztkami snu.
Pierwszy raz wypoczęta po całej nocy, bez zbędnych pobudek i wyimaginowanych
palców w jej klatce piersiowej. Poprzez przysłonięte ciemną zasłoną okno
wydobywały się poranne promienie słońca, cucąc ją delikatnie. Przyłożyła dłoń
do skroni, masując bolące miejsce z zamyśleniem. Wkoło niej panowała
niesamowita czystość, a w nieograniczonej ilości męski zapach świdrował jej
podświadomość. Dźwigając się na łokciach spojrzała na uchylone drzwi, które
wczoraj dokładnie zamknęła. Jej usta uformowały cienką linię, wdychając
nieznajomy aromat domu. Bosymi stopami przemierzyła pokój, szukając swoich
ciuchów. Jeśli ma tu żyć musi znaleźć odpowiedni strój, na pewno nie ten który
na siebie ubierała. Wychodząc na korytarz zdała sobie sprawę, że jest sama.
Nie przeszkadzało jej to jednak, przyzwyczaiła się do
samotności.
Zachodząc do kuchni z ciekawością obejrzała każdy jej kąt,
nalewając sobie zimnej wody do szklanki na samym końcu. Opierając się o blat,
westchnęła. Nie mogła nadziwić się, iż to miejsce wywołuje w niej taki spokój.
Odzwierciedlił się on w snach, które po raz pierwszy od dawna nie były
przesiąknięte krwią i odorem rozkładających się zwłok. Różowe włosy zaplotła w
warkocza po czym odwróciła się jeszcze, by na moment ogarnąć zamglonym wzrokiem
drewniany budynek.
Był upalny dzień i uśmiechnęła się pod nosem, kontynuując
swoją przechadzkę. Tłumy cywilów spacerowały po wąskich, wiejskich uliczkach.
To miejsce wyglądało jak nienaruszone. Przygryzła wargę, oglądając w skupieniu
barwne stragany. Zdecydowała się zatrzymać przy jednym z herbatą. W wąskich
kanałach pamięci odnalazła wspomnienie, dosyć zamglone i niewyraźne, jednak
sięgała ku niemu z upartością. Zielona herbata. Aromat. Słaby uśmiech wpełzł na
jej wargi. Dawna misja drużyny siódmej w krainie Traw.
- Poproszę zieloną. Tak, tą. Dziękuję - wręczając pieniądze
odebrała pakunek z zadowoleniem. Takie chwile wprowadzały ją w dziwną drętwotę.
Ogarniała ją melancholia, która obezwładniała każdy jej nerw. Wznowiła swoją
wędrówkę, szukając zwykłego sklepu z ubraniami. Śmiech dzieci ukoił jej dziwne,
nerwowe myśli. Na piaszczystej drodze kilku chłopców kopało małą szmacianą
piłkę, przekrzykując się przy tym zajadle. Uśmiechnęła się, coś w sposobie
bycia prostym człowiekiem urzekło ją. Tutaj mogła skupić się na byciu po prostu
kobietą - a nie zdolną do zabójstw i zmartwychwstań ninja. Obeszła jarmark
prawie do końca, aż wreszcie stanęła przed jednym z nich i ściągając brwi
oglądała barwne materiały wywieszone na witrynie sklepowej. Pociągnęła nosem,
spodobał się jej różowy płaszcz z białymi, puchowymi elementami i bezwiednie po
niego sięgnęła, był miękki w dotyku. Dobrała do niego kremowy szal i rękawiczki
tego samego koloru. Skupiając się bardziej na domowym wyglądzie postawiła na
wygodę, kupując czarne, obcisłe spodnie oraz zieloną tunikę, kilka bluzek oraz
dwie bary beżowych, sportowych spódnic. Właścicielka uważnie pakowała jej
zakupy do drewnianego koszyka, gdy Sakura podała jej nową bieliznę i buty.
Rozglądnęła się i gdy miała już płacić jej wzrok przykuł czarny szalik z
kaszmiru. Nerwowo przystanęła z jednej nogi na drugą i kazała go zapakować.
Wracając z pełnymi rękoma zdołała kupić kilka świeżych warzyw i owoców.
Spojrzała na niebo - było siwe, chmury gnały pod naporem wiatru. Jej różowe
kosmyki zasłoniły chwilowo pole widzenia, ale ona wciąż stała i gapiła się na
nieboskłon. Przymykając oczy poczuła jak z jej barków pomału opada ciężar,
który tkwił na nich od czasu zakończenia wojny. Pokręciła pobłażliwie głową,
ponawiając swoją wędrówkę. Być może ta droga jest właściwa, aby odkupić własne
grzechy. Kiedy spoza drzew wyłonił się drewniany dom przyspieszyła. Czuła jak
coś mokrego kapie na jej czoło i czym prędzej chciała uniknąć deszczu.
Zatrzasnęła drzwi, odkładając zakupy na stoliczek w przedpokoju i szybko
ściągnęła buty, ustawiając je pedantycznie przy wyjściu. Rozglądnęła się, ale
wciąż nie wyczuwała jego obecności. Westchnęła.
Wchodząc do swojego pokoju odsłoniła zasłony i porozkładała
rzeczy, które nabyła w wiosce. Korzystając z okazji i spokoju, który panował w
domu postanowiła wziąć kąpiel. Myjąc swoje przydługawe włosy zastanawiała się
czy zostawić je takie jakie są czy skrócić je, aby było to praktyczniejsze. Nie
mogła się zdecydować, kochała uczucie mokrych pasm na plecach, które wyglądały
jak jej druga skóra. Stojąc przed lustrem patrzyła na nią jakaś obca osoba,
mniejsza, chudsza i bardziej zmęczona od tej dziewczyny sprzed kilku lat. Naciągnęła
na siebie czarną koszulkę i dresy tego samego koloru, wiążąc włosy w luźnego
kucyka. Opłukała twarz, masując obolałe miejsca. Schodząc do kuchni natknęła
się na wachlarz klanu Uchiha na plecach mężczyzny stojącego tyłem do niej w
kuchni. Przełknęła nagłą żółć w ustach, zaciskając nerwowo palce na skrawku
koszulki. Przekrzywił głowę, patrząc na nią swoim fioletowym okiem. Jedyne co
mogła zrobić to delikatnie przytaknąć na powitanie - ku jej zdziwieniu on
zrobił to samo. Powoli do niego podeszła, spoglądając na jego rękę którą
powolnie kroił pomidory.
- Byłam dziś w wiosce - oznajmiła, trzymając blatu i
obserwując jego pewne ruchy dłoni. - Kupiłam kilka przydatnych rzeczy. Tak
sobie myślę, że niektóre rzeczy się nie zmieniają - dodała z półuśmiechem, widząc
jego staranną robotę. Spojrzał na nią z ukosa, unosząc jedną brew. - Pomidory i
twoja dokładność. Nie wiedziałam, że dalej je lubisz. - Usiadła na krześle przy
stole, gdy on pracował nad jedzeniem. Wzruszył ramionami.
- Nie obchodzi mnie co dziś robiłaś. - warknął, wysypując
zawartość miski na patelnię.
- Pomaga mi rozmowa - wymamrotała, kładąc policzek na
powierzchni stołu. - Wiem, że nie jesteś najlepszym rozmówcą, ale mógłbyś mnie
tylko słuchać.
- Nie.
- Dlaczego?
Dźwięk roztrzaskującego się szkła i hałas strącanych
sztućców ocucił ją od razu. Kiedy podniosła głowę natknęła się na rozwścieczone
spojrzenie dwóch różnych tęczówek. Widziała jak dyszał, a jego idealnie
porcelanowa skóra mieniła się w poświacie lampy. Patrzył na nią z agresją w jego
ciele, a kikut konwulsyjnie drgał, tak jakby wciąż wydawało mu się, że posiada
palce i zaciska je w pięść. Czuła jak jej ciało zaczyna dygotać i choć
rozpaczliwie chciała to zatuszować, nie udawało jej się to.
- Zamknij się - wysyczał, przeczesując dłonią włosy i
unikając jej wzroku odwrócił się, zbierając resztki szklanki. - Po prostu,
zamknij się.
Zacisnęła usta w wąską linię, mrugając uparcie żeby nie
pozwolić łzom spłynąć. Zadrżała kiedy okno z impetem uderzyło o ścianę,
korzystając z okazji wybiegła z kuchni i znikła w swoim pokoju.
*
Trzymała jej kruchą dłoń, była taka smukła i koścista, iż
śmiało mogłaby wyrecytować nazwy kostek. Kurz dawno opadł, z oddali słychać
było jedynie krzyki i jęki umierających bądź ciężko rannych. Wśród brązu i jałowej
gleby pod jej osobą z szybkością pojawiała się kolejna smuga czerwonej krwi.
Jej ciało nie było już młode i piękne, było wyniszczone i słabe. Umierała z
każdym oddechem, a Sakura tkwiła u jej boku. Zielona poświata okalająca jej
dłonie ponownie zgasła, gdy druga kobieta skrzywiła się z bólu.
- Przestań.
Czuła jak jej posiniaczona i pomarszczona skóra niknie pod
jej dotykiem. Płakała, przecież to zawsze była jej ulubiona czynność. Jej łzy
kapały na ubrudzone szaty jej mentorki z zatrważającą szybkością. Ciepły uścisk
na jej ramieniu niewątpliwie ciążył. Spoglądając w górę i natrafiając na pełne
smutku lazurowe oczy, cierpiała.
- Nie pomożesz mi, ani ty ani Naruto - wyszeptała a jej
palce zacisnęły się lekko na kolanie dziewczyny. - Sakura, jestem z ciebie
dumna. Mam do ciebie prośbę. Nachyl...się.
*
Obudziło ją stuknięcie w drzwi. Przetarła oczy z
zaschniętych łez, podchodząc niepewnie do klamki. Gdy je otworzyła najpierw
poraziło ją światło z korytarzu a potem brak Sasuke. Zdziwiona wyjrzała zza
framugi lecz nie było go ani z lewej ani z prawej. Kiedy już miała się wycofać
zauważyła deskę z jedzeniem, leżącą u jej stóp. Powolnie nachyliła się i ją
podniosła, wracając w głąb swojego pokoju. Delikatnie ułożyła tackę na
komodzie, wdychając zapach warzyw. Przed nią leżały dwa talerze na których
widniały kulki ryżowe z marchewką i sałatą. Na jednym z nich leżało dango,
więc zamarła. Wpatrując się w słodycz i zerkając na drzwi czuła jak ciepło
rozlewa ją od środka. Rumieńce szybko okalały jej twarz, kiedy z uśmiechem
wyczuła następną woń. Niektóre rzeczy naprawdę się nie zmieniają,
pomyślała. W małej filiżance podana była jaśminowa herbata, którą uwielbiała od
czasu misji drużyny siódmej w kraju Traw.
*
Ranek powitał ją tak samo jak poprzedni. Szybko orzeźwiła
się, splatając włosy w ciasnego warkocza i ubierając cywilne ubranie. Zabrała
ze sobą brudne talerze, które zapomniała odstawić wczorajszego wieczora. W
zupełnej ciszy zmywała je z resztek jedzenia, nucąc cicho melodię zaczerpniętą
od jej rodzicielki. Znów była sama, a wyglądając przez okno powitał ją obraz
szarości i deszczu. Przechadzka po domu zakończyła się na wprost lekko
uchylonych drzwi. Z reguły Sakura nie była ciekawską osobą, lecz teraz wchodząc
do pomieszczenia którego nie widziała na oczy, mentalnie się zbeształa. Pokój
był jasny i przestronny, nie było w nim dużo mebli - tylko stolik i regał na
którym wiły się przeróżne zwoje oraz w różnych kombinacjach leżały książki.
Dłonią gładziła ich grzbiety, natrafiając na wypukłe litery. Głównie było one o
historii rodów, zakazanych pieczęciach i sekretach iluzji. Przystanęła
wpatrując się w zdjęcie oprawione w ramkę i mimowolnie się uśmiechnęła. Rodzina
Sasuke wyglądała naprawdę dostojnie i szlachecko. Nie mogła oderwać wzroku od
urody jego matki i jej długich, hebanowych włosów jak również od uśmiechu
goszczącego na twarzy jej współtowarzysza. Przymknęła oczy, chwytając się za
serce. Ból był nagły i nigdy nie uprzedzał o swoim nadejściu. Czuła jak
zasklepiona rana pulsuje - coś od środka drapało, szpony wbijały się w jej
skórę i wyginały ją we wszystkie strony. Chwiejnie złapała się parapetu i
usłyszała cichy trzask z jej prawej strony. Przed oczami miała mgłę, ale mogła
dostrzec zarys ramki leżącej na podłodze. Jej tętno przyspieszyło i gdy
kucnęła, chcąc podnieść przedmiot straciła przytomność.
*
Obudziła się czując na czole mokrość i chłód, skrzywiła się
nieznacznie muskając opuszkami nieznany obiekt. Wyczuła szorstkość i mogła być
pewna, iż to była zwilżona szmatka. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc ocucić się z
resztek snu. Jej gardło paliło a miejsce blizny swędziało i pulsowało tym tępym
bólem, który zbyt dobrze znała. Powolnie usiadła, trzymając w ręku okład i
rozglądając się natrafiła na sylwetkę stojącą tuż obok jej okna.
- Sasuke.
Minęła dłuższa chwila zanim na nią spojrzał. Był
beznamiętny, miał na sobie maskę, która nie zdradzała żadnych emocji. Jego
wzrok był pusty, choć świdrował ją na wskroś. Nie odzywał się, a ona skulona
obserwowała jego reakcje. Mimo rozłąki znała go dobrze. Wiedziała jak ceni
sobie swoją prywatność. Jaka ty jesteś głupia, warknęła na siebie w
gęstwinie oszalałych myśli. Nie była pewna ile już trwa ich milczenie, ale bała
się z niego otrząsnąć.
- Ciekawość widocznie jest zgubna - sarknął, przełamując
jej amok. Zerknęła na niego spłoszona i zawstydzona. Szlag. Tylko on
potrafił wywołać u niej szereg zmiennych uczuć. Miłość, nienawiść, obojętność,
wstyd. Koło zawsze się powtarzało, a widniejące w nim uczucia zdawały się bez
siebie nie istnieć. Zasłoniła swoją zaczerwienioną twarz włosami, bawiąc się
pościelą. Przypomniała jej się matka Sasuke i jej piękno. Ukradkiem przeniosła
wzrok na niego i stwierdziła, że dużo w nim jej.
- Wyglądasz jak twoja matka - szepnęła i momentalnie
zamarła, gdyż wydawało jej się, że mówi to jedynie podświadomie. Twarz
mężczyzny zmieniła się, przez parę sekund zagościł na niej szok, potem znowu
stała się przezroczysta a na końcu w jego oczach pojawiła się tak dobrze znana
jej odraza. Zamaszyście ruszył do drzwi, ale nie wyszedł tylko zatrzymał się w
progu. Wyglądał na walczącego ze swoimi myślami i tak jakby rozbitego
wewnętrznie.
- Nigdy o niej nie mów - wypowiedział te słowa z wielkim
smutkiem i jadem równocześnie. Trzasnął drzwiami tak mocno aż mały obrazek
wiszący na ścianie spadł z głuchym odgłosem. Wpatrywała się w miejsce, gdzie
przed chwilą stał - wyglądał na tak zagubionego, zmęczonego tym wszystkim, że w
pewnej chwili wyobraziła sobie jak musi wyglądać człowiek, który stracił
wszystko. Opadła na poduszki, trzymając kurczowo skraj podkoszulka w miejscu
rany. Przymknęła powieki, zastanawiając się gdzie by się znaleźli gdyby nie
nadziała się na jego chidori.
Machinalnie w jej głowie pojawił się szczebioczący dźwięk tysiąca ptaków
i jej imię, jej imię, na jego ustach. Gdyby nie była tak zdesperowana,
gdyby nie była tak podatna na wewnętrzne cierpienie może nie patrzyliby na
siebie jak na nieznajomego, który w każdej chwili zaatakuje. Była na siebie
ogromnie zła, ale cichy głosik podpowiadał jej, że to wina wojny - odoru ciał,
krzyków i jęków, cierpkich dłoni, rąk dotykających nóg w błagalnym geście.
Wzdrygnęła się kuląc kolana pod brodę. Zasypiając towarzyszyły jej piękne,
czarne jak smoła oczy Mikoto Uchiha.
*
Minęło kilka dni zanim natrafiła na osobę Uchihy w domu.
Zdawał się ją ignorować i z resztkami dumy stwierdziła, że może taki stan
rzeczy będzie lepszy niż usilne łagodzenie więzi, którą się utraciło z winy
własnej głupoty. Nalewając mleka do szklanki usłyszała natarczywe pukanie. Jej
kręgosłup napiął się jak struna, a jakiś dziki instynkt kazał jej oczekiwać
wroga. Sasuke powolnie skierował się do drzwi, otwierając je pewnie. Do środka
wpadła młoda osoba. Jego włosy mieniły się drobinkami zaległego w nich deszczu,
a ich kolor był nietuzinkowy. Kiedy odsapnął wybuchł słowotokiem, z którego
padały poszczególne słowa klucze.
- Sasuke-sama, błagam sprowadź mojego brata z powrotem.
Zapłacę, moja rodzina ma dosyć pieniędzy, naprawdę. Zobacz! - wskazał na sporą
sakiewkę, którą wpychał w ręce bruneta. - Poszedłbym do Usumi, ale on nie jest
tak szybki i potężny jak pan. Błagam, Sasuke-sama - jęknął i wyglądał jakby
chciał mu paść do stóp.
- Dokąd wyruszył? I kiedy? - zdziwiona, iż Sasuke obierze
zainteresowanie nasłuchiwała odpowiedzi nastolatka.
- Chciał zaciągnąć się na łódź do Kiri, ale on nie może.
Jest zdruzgotany, że Tomoe jest w ciąży, ale nie może jej tak zostawić. Cała
moja rodzina okryje się wielką hańbą. - wydawało jej się, że w oczach
młodzieńca pojawiają się łzy. - Wczoraj w nocy, dziś rano odkryłem, że go nie ma.
Mój ojciec tego nie przeżyje, jest starcem ze słabym zdrowiem. Błagam.
- Zostań tu, znam twojego brata.
Chłopak mrugnął i w tym momencie w cichym domu została
tylko ona i nieznajomy. Drapał się po brodzie, strzepując resztki mokrości z
ciuchów. Niepewnie wyłoniła się zza regału, który ją zasłaniał.
- Chcesz koc? - spytała z ciepłą nutą w głosie, gdy
zauważyła jak podskoczył z zaskoczenia. Miał srebrne włosy, które opadały mu na
twarz i na ramiona, a jego oczy była według niej najbardziej zaskakujące. Były
białe. Choć nie tak perliste jak Hinaty, były niewątpliwie piękne.
- Jeśli to nie kłopot - spuścił wzrok, obserwując swoje
stopy. Po chwili podała mu granatowy pled i wskazała ruchem dłoni na krzesło. -
Dziękuję. Jestem Kou - uśmiechnął się wystawiając swoją lekko opaloną rękę z
zakłopotaniem. Szybko podała mu swoją.
- Sakura - gdy usiadł, zaparzyła herbatę obserwując jego
osobę. - Ile masz lat? - zagadnęła, stawiając dwie filiżanki. Zajęła miejsce
naprzeciw niego, chcąc mieć dobry widok na rozmówce.
- Szesnaście. Niedługo mam urodziny - wyszczerzył się, co
bardzo przypomniało jej Naruto z dawnych czasów. Otrząsnęła się ze wspomnienia,
sącząc swój jaśminowy trunek. - Nie wiedziałem, że Sasuke-sama mieszka z... -
zaciął się, szukając najlepszego określenia, ale widocznie nie mógł go
odnaleźć, gdyż sugestywnie wskazał na nią. - Od kiedy pamiętam zawsze był sam,
znaczy się odkąd zawitał w naszej wiosce. Byłem zdziwiony, bo przecież jest
niezwykłym shinobi, a tu nagle zjawia się w miejscu, gdzie największym
zagrożeniem jest stary pies pani Futaby - zaśmiał się i jego śmiech brzmiał tak
zachęcająco, iż poczuła jak jej klatka piersiowa unosi się aby mu zawtórować.
- Po wojnie ciężko pozostać w tym samym miejscu, które w
pewien sposób zadaje ci ból - wyszeptała, czując ulgę, która objawiła się tym,
iż mogła w końcu wylać z siebie potok słów. - Naprawdę ci zazdroszczę tej
codzienności, którą tu macie. Jest pokrzepiająca.
- Walczyłaś? - zapytał z niedowierzaniem, a potem
zaczerwieniony spuścił wzrok. - Chodzi mi o to, że jesteś taka drobna.
- Walczyłam - chciała wypowiedzieć to z dumą, ale wyszło na
żałosne westchnięcie. - Trenowałam od małego, nie liczyły się gabaryty tylko
siła, którą masz w sobie. Niektórzy mają problemy z jej odnalezieniem. Wiesz, są
osoby, które posiadają już od samego początku ten niezwykły talent. Są też
osoby takie jak ja. Nie pochodzę z wybitnego rodu, tak naprawdę nie jestem z
żadnego klanu. Jestem dzieckiem zwykłych ludzi, zwykłą osobą, która kiedyś
stała się wyjątkowa - stuknęła palcem swoją pieczęć na czole z nostalgią.
- Wygląda ładnie - wyszeptał, wpatrując się w jej czoło. -
Czy to jest jakaś ranga?
- Nie, choć może nią być - zadumała się przez chwilę,
ściągając brwi. - Właściwie to jest przedostatni etap w zakresie mocy medyka. Z
nią mogę dużo, ale kiedy ją otworzę jestem niezniszczalna - zachichotała,
rozluźniając mięśnie. Patrzył na nią z podziwem i ekscytacją.
- Mój brat, ten który uciekł - zniesmaczony wywrócił oczami
- był raz w Konohsze, opowiadał mi, że nigdy w życiu nie widział tylu potężnych
wojowników. Czy to prawda, że jest tam skała na której wyrzeźbione są twarze
Hokage?
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie nocne miasto i spojrzenia
nieruchomych oczu wykutych w kamieniu.
- Tak, jest naprawdę duża. Robi wrażenie - szczególnie
jej mentorka, dodała w myślach - Musisz kiedyś tam zaglądnąć.
- Dlaczego już tam nie mieszkasz? - odwróciła spojrzenie,
wbijając je w ścianę. Ręce splotła na kolanach w zamyśleniu.
- Wydaję mi się, że pokutuję - wyznała w końcu, wracając do
oblicza chłopaka. - Noszę w sobie i na swoich barkach za dużo śmierci i błędów,
których sobie jeszcze nie wybaczyłam. Trzeba na to czasu, bo każde odkupienie
ma wiele płaszczyzn.
- Jak to płaszczyzn?
- Względem ciebie i względem osoby, którą skrzywdziłeś.
Płaszczyzna to coś w rodzaju drogi, którą musisz pokonać aby zostać
oczyszczonym. Och, i oczywiście dana osoba musi tobie wybaczyć - ułożyła brodę
na złożonych dłoniach. - Ponoć ten element jest najtrudniejszy.
Zapadła cisza, która owiewała ich aromatem herbat, które
dopijali. Czuła się spełniona w pewnym stopniu, terapia polegająca na
zwierzaniu się jest jedną z najlepszych.
- Straciłaś kogoś bliskiego? - utkwiła w nim wyblakłe oczy,
hipnotyzując go ich nagłą martwością. Nerwowo kręcił się na krześle, czując iż
przeciągnął granicę we wsadzaniu nosa w nie swoje sprawy. Gdzieś nad nimi
odezwał się grzmot a po chwili dźwięk kolejnej ulewy.
- Tak, straciłam - wyznała bezuczuciowo wciąż patrząc na
niego tym pustym spojrzeniem - Moja mentorka, jedna z twarzy wykutych na skale,
zginęła za nas na wojnie. Byłam przy niej kiedy umierała - jej usta wygięły się
w półuśmiechu, który wyglądał ironicznie. - Nie mogłam jej uratować ponieważ
zużyła całą moc pieczęci, gdybym ją uleczyła sama bym zginęła. Ona tego nie
chciała, zbyt bardzo się przywiązałyśmy, a jeśli kochasz drugą osobę bardziej
niż siebie nie pozwolisz jej popełnić głupiego błędu jakim jest odebranie sobie
życia. Była - zawahała się i z wyrazu bezdennej zieleni wyłoniły się łzy. Kou
był zły na siebie, że pozwolił aby tak niedorzeczne pytanie padło z jego ust,
ale nie przerywał kobiecie, która wydawała się zrzucać z siebie jakiś
wewnętrzny balast. - Była wszystkim tym czym chciałam być. To właśnie ona
nauczyła mnie wszystkiego. Złamała chyba najwięcej moich kości niż ktokolwiek.
Była ucieleśnieniem odwagi i pękniętego serca. Wiesz, była dzielna, ale to ja
widziałam jej nagość kiedy wypłakiwała smutki przy sake. Najpierw jej
brat, potem ukochany, a na sam koniec najlepszy przyjaciel, którego darzyła
miłością. Była silna - załkała, wycierając nadgarstkami ciecz z policzków. -
Była tak cholernie silna, że nie zdawałam sobie sprawy, że może odejść. I
kiedy... ją zobaczyłam, leżącą i krwawiącą... ja podziwiałam ją. Wyglądała
dostojnie i jednocześnie tak słabo, tak jak nigdy, gorzej niż po walce z
Painem. Wtedy była wrakiem, ale na wojnie wyglądała jakby te wszystkie
pęknięcia jej serca rozlewały się na zewnątrz. Ja to widziałam, trzymałam ją za
rękę i przypatrywałam się jak wybija jej ostatnia godzina. Miałyśmy dużo
wspólnego - czknęła, chowając twarz w dłoniach. - Tą samą beznadziejność, jak
to ona nazwała. Ona kochała Dana, który umarł. Ja kochałam Sasuke, który
odszedł - chłopak zamarł na tą wzmiankę, jednakże wciąż w skupieniu słuchał jej
wywodu. - Serce kobiety bardzo coś takiego przeżywa, kruszy się. W pewnym
sensie to co powiem jest niedorzeczne, ale kiedy straciłam Sasuke wyobrażałam
sobie, że jest jak Dan. Że umarł. Tsunade nigdy mi na to nie pozwalała, choć
wiem, że nienawidziła Uchihy bardziej niż moje chore myśli. Brakuję mi jej tak
bardzo - jęknęła, a szloch wstrząsnął jej ciałem. - Zawiodłam ją, zawiodłam ją
i to tak bardzo.
Kou wpatrywał się w kobietę na przeciw w osłupieniu, nie
miał styczności z takimi sytuacjami. Już miał wstawać, kiedy napotkał wzrok
pana domu, który kazał mu milczeć i siedzieć w tym samym miejscu. Białe oczy
zapiekły. Wysunął nieśmiało dłoń w kierunku drobniejszej, drgającej na stole.
Chwyciła go niczym deskę ratunku. Kou miał jedynie szesnaście lat, niedługo
urodziny, kiedy zrozumiał, że ludzkie serce to nie tylko narząd ale także i
lokum całego ludzkiego bólu. Dobrze wiedział, iż nie wyczuła obecności swojego
współlokatora, więc w podświadomości było mu jej żal.
- Straciłam przyjaciółkę. Żyje, no tak - zawahała się, ale
kontynuowała - tylko, że nie ma ojca. Jedno pęknięcie. Wojna nie jest
sprawiedliwa. Wiesz, pół tego bardziej świadomego życia kochała przyjaciela ze
swojej drużyny. On też stracił ojca, właściwie stracili ich w tej samej chwili.
Myślę, że to ich bardzo zbliżyło - przytaknęła tak jakby chciała sama siebie
utwierdzić w tym przekonaniu. - Dla niego wioska była więzieniem wspomnień,
więc odszedł do Suny. Tam jest bardzo ładnie i jest tam Temari. Ona zawsze
potrafiła sprowadzić go do pionu. Odszedł i serce Ino znowu pękło. I już jej
nie ma, znaczy się jest - dodała pospiesznie w roztargnieniu. - Tylko, że jej
tam w środku nie ma. Jest na zewnątrz, nie dopuszcza nikogo do siebie. Cholerna
wojna - chwyciła filiżankę i jednym ruchem zgniotła ją w dłoni. Najpierw opadły
odłamki, a następnie jej czerwona krew. Dyszała i łkała. Jej ramiona dygotały,
a w miejscu jej zaciśniętej pięści pojawiła się niebieska aura. Kou mimowolnie
odskoczył i stwierdził, iż postąpił dobrze, gdyż jej ręka uderzyła o stół tak
mocno, iż złamał się na dwie połowy.
- Sakura.
Jej imię, odwróciła się i pożałowała tego
od razu. Bezpiecznie owinięta w sen, którym uraczył ją posiadacz sharingana.
Nim zdążyła upaść chwycił jej talię, przytrzymując ją.
- Naprawdę, to pytanie mi się wymknęło, ja przepraszam -
wyjąkał srebrnowłosy, przebierając nogami.
- Kou, wracaj do domu. Koichi rozmawia z waszym ojcem.
Nastolatek przytaknął i szybko zabrał się za zakładanie
butów.
- Kou - spojrzał na bruneta z ciekawością - Ostrzegałem cię
za pierwszym razem, że nam nie zadaje się tego pytania.
Chłopak spuścił głowę i wybiegł w pochmurny wieczór,
zacisnął dłonie, prychając. To spojrzenie, idealnie wyblakłe i martwe, którym
obdarzyła go ta dziewczyna było identyczne jak to, którym obrzucił go Uchiha, kiedy
spytał go dokładnie o to samo. "Nam nie zadaje się tego pytania"
, Kou nie miał pojęcia czy chodziło mu o ich dwójkę czy o każdego uczestnika
wojny.