czwartek, 30 października 2014

Prolog

„To ostry ból. Z czasem przerodzi się w przewlekły. Przewlekły - to znaczy, że będzie stały, może nie bezustanny. Może to również znaczyć, że się od niego nie umrze. Nie będzie się go czuło w każdej minucie, ale niewiele będzie dni wolnych od niego.” – A. Munro


Zaledwie tysiąc trzysta osiemdziesiąt cztery dni. Minęły. Odleciały w niepamięć, zostawiając po sobie odór rozkładających się ciał, smród spalonej ziemi i krzyki protestu, żałoby i czegoś niezrozumiałego. Pytania pozostawały bez odpowiedzi. Na szczątkach dawnej wiary i wytrwałości powstał piękny kamień pamięci, krystaliczny i tak całkowicie odległy od realiów wojny. Od jej brutalności, nagłości, nieprzewidywalności. W ludziach pozostało mało z tej odwagi, zaledwie szczątki samozaparcia aby trwać, tlić się we własnej niedoli. Codzienność stała się utrapieniem, wolność miała być idylliczna a wyrosła na kolejne więzienie zbyt dużej ilości zniszczonej młodości.
To nie powinno się wydarzyć. Każda śmierć na polu walki była bezsensowna, kolejna nieznana twarz, kolejna rozlana krew, gorąca taka gorąca parząca dłonie ślizgające się po niej w akcie desperacji, by przeżyć. Nie zostali wymienieni z imienia i nazwiska, jedynie cierpkie „obywatel 2584”.

Sakura walczyła całe swoje życie, o siłę, o bezbolesność, o zatracenie się w szukaniu tego właściwego momentu i o niego. Walczyła o to, żeby ocalić. Ocalić wszystkich najbliższych, tych którzy z wlepioną w ziemię twarzą wołali bezgłośnie o pomoc. Dawała życie. Dawała siebie. Zawsze taka była, nietuzinkowa, czysta i perfekcyjna.

-*-
Wiatr z hukiem otworzył jej okno, które z charakterystycznym jękiem uderzyło o pobliską ścianę. Chłód nocy okalał jej nagie ramiona i skórę nóg, które krzywo wygięte w poświacie księżyca wyglądały prawie nieludzko. Przymknęła powieki, oddychając płytko i zawzięcie chwytając powietrze, cucąc się z resztek snu. Myślała, że w końcu miną – odejdą i zostawią, dadzą jej możliwość przerwania bezsenności. Każdy z nich miał swoją własną nazwę, powtarzające się cyklicznie wypominały jej porażki.
 Porażka.

Zamykając zamek okiennicy zawiesiła wzrok na wiosce pogrążonej w bladych światłach latarni. Nostalgia dźwięcznie wtargnęła się w jej podświadomość. Drgała w niej przez parę minut niczym drugi puls, znacznie silniejszy i stabilniejszy. Przed jej oczami wirowały fragmenty wspomnień, które powodowały dziwną gorzkość w jej ustach. Kruche palce zatrzasnęły się na klamce, starając się jej nie miażdżyć. Nikt im nie powiedział jakie są konsekwencje wojny, straty połowy własnej osoby na rzecz drugiej, nieznanej i tak destruktywnej. Nie było szans na  wyleczenie własnej nieudolności, własnych koszmarów, które przybierały toksyczną formę. Były jak trucizna, powoli i od środka niszczyły każdy nerw – to za porażkę, twoją porażkę – szeptało jej sumienie. Nie miała rozgrzeszenia od samej siebie  i doskonale wiedziała, że nigdy nie nadejdzie. Odwracając się od panoramy swojego domu natrafiła na swoje odbicie w podłużnej tafli lustra. Zachciało się jej śmiać, czy ta kobieta to ona? Włosy sięgające za kościste obojczyki wyglądały na białe, a duże, szeroko rozwarte oczy mieniły się srebrnymi odblaskami wiszących nieopodal kryształków, tworzących ręcznie robioną lampę. W seledynowej koszuli nocnej wyglądała żałośnie, podchodząc bliżej zauważyła strużkę krwi spływającą wzdłuż łokcia – nawet nie poczuła kiedy się skaleczyła, zbyt błahy ból nie jest odczuwany.

Każdy przeżywał swoją własną drogę odkupienia.

Ino codziennie tworzyła bukiety i z fałszywym uśmiechem, który aż bolał, szła na nagrobek swojego ojca. Tam przepadała na godziny, siedząc i mówiąc. Wpadała w czasoprzestrzeń, gdzie blondwłosy mężczyzna z ogromnym zainteresowaniem słuchał, potakując. Ino nigdy nie odzyska ojca, ale nie potrafi sobie tego uświadomić.
Shikamaru postanowił odejść, zostawić to miejsce za sobą. Zbyt duża ilość uczuć i chwil, w których musiał patrzeć na żałobę własnej matki zmusiła go do ucieczki. Przynajmniej wśród piasku nie musi obawiać się jakiegoś rodzaju odrzucenia. Jedynie nie zdążył dowiedzieć się jak bardzo kochała go Ino i jak bardzo złamał jej ledwie ukształtowane serce. 

Hinata
 została motylem, który mimo utraty wciąż szybuje i mieni się przeróżnymi barwami, trzymając za rękę promienie słońca. Naprawdę wyglądają na szczęśliwych ze sobą. Ona i on. Idealni.
Naruto musi jeszcze poczekać na tytuł Hokage, wojna wpłynęła na niego dość jednoznacznie. Wyrósł z dzieciństwa i niewinności. Nie ma w nim chłopczyka biegnącego wśród domów Konohy, który chciał jedynie zjeść dwie miski ramen. Ukształtował się nowy Naruto i czasami nawet Sakura miała problemy z rozpoznaniem tego dziwnie dorosłego człowieka.

Jej dłoń powędrowała za cienką, bladoróżową blizną biegnącą od jej lewej piersi ku mostkowi, znikając pod materiałem koszuli. Mogła przysiąc, iż wciąż słyszała głos tysiąca ptaków wydzierających w jej ciele dziurę. Odgłos rozrywanej tkanki, mięśni i gruchot kości. Centymetry od jej serca. W pewien sposób było to niewątpliwie ironiczne, jego dłoń a w niej jej serce. Serce. Tylko, że rzeczywistość nie była metaforą. Cichutkie puf wyostrzyło jej zmysły. ANBU z maską małpy stał w kącie jej pokoju.

- Hokage wzywa. Natychmiast.
Nienawidziła siebie za swoją słabość, która nie pozwalała jej koncentrować się na życiu. Wiecznie szukająca, wiecznie walcząca, wiecznie dla kogoś. Przebierając się w odpowiednie ciuchy obrzuciła wzrokiem ramkę na komodzie. Drużyna siódma istniała raz, już  więcej to się nie powtórzy.
Sasuke – złamany chłopiec, mężczyzna, który ponownie wyrzekł się domu. Podróżujący i wracający. Stracił tak wiele, a choć ona wciąż chciała mu dać wszystko, nie potrafiła dotrzeć do jego środka.
I ona – Sakura, która swoją bezmyślnością i oddaniem straciła pełną zdolność shinobi, nabijając się na chidori osoby, którą kochała i łamiąc bezpowrotnie tą rękę tak aby nigdy nie była sprawna. Wtedy myślała, że to dobry sposób zatrzymania tego błędnego koła i chorego umysłu czarnowłosego. Oboje zabrali sobie to co dla nich było najcenniejsze.

Od tego czasu w jego oczach, gdy na nią patrzył mogłaby przysiąc, iż nigdy, nigdy nie widziała większej nienawiści wobec niej niż teraz.
Nikt jej nie powiedział, że noszenie na barkach swoich błędów i porażek będzie aż tak ciężkie. Że życie po wojnie może być tak…niesprawiedliwe.

Dla N. ty dobrze wiesz, dlaczego - znów jak za starych dobrych lat.